Niedawny wicemistrz Polski, europejski pucharowicz, klub z potencjałem i stadionem na miarę XXI wieku – a jednocześnie spadkowicz z Ekstraklasy i finansowy worek bez dna. Śląsk Wrocław znów stoi na zakręcie, a przyszłość, prawdopodobnie wytyczy nowy właściciel. Kto ma większe szanse na zbudowanie solidnych fundamentów: stary wyjadacz futbolowego biznesu, Cezary Kucharski, czy futbolowy outsider z sektora zbrojeniowego, Mariusz Iwański? A może Wrocław powinien zatrzymać Śląsk dla siebie?
Wrocław chce w końcu pozbyć się problemu?
Wszystko zaczęło się jak zwykle – od końca. Śląsk spadł z Ekstraklasy, sportowa bańka pękła, a miejska kasa okazała się zbyt płytka, by utrzymać klub o ekstraklasowych aspiracjach. Gmina Wrocław, od lat dokładająca do Śląska miliony złotych znów powiedziała: „Nie będziemy dalej pełnić roli sponsora tytularnego klubu”. Władze miasta znów otwarcie zadeklarowały chęć sprzedaży większościowego pakietu akcji i rozpoczęły poszukiwania nowego właściciela. Po wstępnej selekcji na placu boju pozostało dwóch poważnych kandydatów – Cezary Kucharski i Mariusz Iwański.
Z jednej strony: futbolowa twarz z pierwszych stron gazet
Cezary Kucharski. Nazwisko znane każdemu, kto choćby przelotnie interesował się reprezentacją Polski w latach 90. i karierą Roberta Lewandowskiego. Były napastnik Legii Warszawa, reprezentant kraju, później agent, który przeprowadził „Lewego” z Lecha Poznań przez Dortmund do Monachium. Kucharski w roli agenta ulokował także czterech polskich piłkarzy w czołowych drużynach topowych lig. Oprócz wspomnianego Lewandowskiego na liście znaleźli się także Rafał Wolski w Fiorentinie, Krychowiak w Sevilli oraz Bielik w Arsenalu. To facet, który wie, jak wygląda piłka od kuchni – od szatni po biurka najważniejszych działaczy.
Dziś Kucharski wraca do gry w innej roli – nie jako menedżer, lecz inwestor. Właściwie reprezentant grupy inwestorów, w tym – według nieoficjalnych doniesień – właściciela jednego z klubów angielskich. Rok wcześniej namawiał na zakup Śląska swojego przyjaciela Mariana Ziburske i jego firmę Westminster – niemieckiego giganta z rynku nieruchomości. Temat trwał długo i zakończył się skandalicznym fikołkiem Urzędu Miasta w kwestii wyceny klubu. Teraz Kucharski wraca, ale już we własnej osobie. Z nową kartą przetargową i planem, który w teorii brzmi świetnie: ofensywna piłka, wysoki pressing, rozwój akademii, transparentność finansowa i profesjonalizacja struktur.
Na papierze wygląda to jak podręcznikowa wizja modernizacji klubu. A w praktyce? Na razie więcej znaków zapytania niż odpowiedzi. Przede wszystkim nadal nie wiemy kto razem z Kucharskim miałby tworzyć grupę inwestycyjną. W sieci pojawia się sporo spekulacji, że to ta sama grupa która niedawno chciała przejąć Koronę Kielce. Udało mi się jednak ustalić, że Kucharski wyciągnął wnioski i znacznie wzmocnił swój team nie tylko pod względem nazwisk, ale też finansów.
Jeśli wizja sportowa byłaby poparta solidnym wsparciem finansowym ta byłoby to coś co mogłoby dawać kibicom Śląska nadzieję na przyszłość.
Z informacji które udało mi się uzyskać wynika, że Kucharski i spółka nie próżnują. Cały czas pracują nad kolejnymi inwestorami. Jutro mają jedno spotkanie w Pradze, a w poniedziałek drugie w Londynie.
Udało mi się również dowiedzieć, że Kucharski chce kupić wszystkie możliwe do zakupu akcje klubu zostawiając miastu tę jedną – tak zwaną złotą akcję. Ma ona być zabezpieczeniem przed głupimi pomysłami takimi jak zmiana nazwy klubu, przeniesienie go do innego miasta czy majstrowanie przy herbie.
Z drugiej strony: nowa twarz z… branży dronów
Tu pojawia się Mariusz Iwański – biznesmen z Monako, który w futbolu dotąd nie istniał. Nie był piłkarzem, nie zarządzał klubem, nie zna szatni. Ale zna za to biznes. Sprzedał swoją firmę IT koncernowi Ricoh, dziś stoi na czele Prometheus SA – producenta dronów, który dostarcza sprzęt m.in. dla Straży Granicznej i WOT-u.
Na papierze wygląda jak podręcznikowy przykład kandydata z zewnątrz. Iwański nie mówi o „inwestorach zza granicy”. Z informacji które udało mi się uzyskać wynika, że Iwański deklaruje: wchodzę za własne pieniądze. Rzeczywiście – według miejskich urzędników złożył ofertę zabezpieczoną finansowo. Nie wiemy jednak na jak długo. Wiemy też, że sam zasiada do stołu negocjacyjnego. Nie przez pełnomocników, nie przez rzeczników. Sam. To robi wrażenie na urzędnikach.
Problem w tym, że nikt go nie zna. A przynajmniej – nie w świecie futbolu. Iwański to biznesmen pełną gębą, ale pytanie brzmi: czy da radę w realiach piłkarskich? Czy będzie umiał rozpoznać dobrego prezesa, który z kolei będzie potrafił zatrudnić odpowiedniego dyrektora sportowego, nie dać się nabić w butelkę agentom i zawodnikom z CV lepszym niż umiejętności?
Próbowałem skontaktować się z Mariuszem Iwańskim i poprosić o kilka słów komentarza. Niestety, bezskutecznie.
Z nieoficjalnych informacji, które udało mi się uzyskać wynika, że Mariusz Iwański jest zainteresowany zakupem 51% akcji Śląska.
Pieniądze, styl, wiarygodność
Prywatnie obaj kandydaci mają czym się pochwalić. Kucharski ma doświadczenie i znajomości w środowisku, ale musi polegać na zewnętrznych inwestorach. Iwański ma własne pieniądze, ale zero piłkarskiego CV. Kucharski wie, jak wygląda budowanie kariery topowego zawodnika i zna polskie, trudne środowisko piłkarskie od podszewki. Iwański – wie jak buduje się firmę wartą miliony euro. Kucharski deklaruje ofensywną piłkę i modernizację. Iwański – w tematach piłkarskich wydaje się bardziej enigmatyczny.
Na dziś nie wiemy ku komu skłania się wrocławski magistrat.
A może jednak… zostawić Śląsk w rękach miasta?
W całym tym wyścigu warto zadać pytanie fundamentalne: czy Wrocław na pewno powinien Śląsk sprzedawać? Klub miejski to gwarancja ciągłości – nikt nie zwinie się z dnia na dzień, nie przeniesie zespołu do innego miasta, nie zmieni herbu na grafikę z Painta. Kibice mają większy wpływ, radni kontrolują wydatki, a społeczna funkcja klubu jest w teorii chroniona.
Ale teoria ma się nijak do praktyki. Wrocław od lat pompował w Śląsk miliony, a efekty były żadne. Zmarnowane pieniądze, brak wizji, dziurawe budżety i sportowy zjazd zakończony spadkiem z ligi. Dość tego. Klub potrzebuje nie tylko pieniędzy, ale i sprawczości. Potrzebuje właściciela, który nie będzie się bał podejmować decyzji. Nawet niepopularnych. Potrzebuje właściciela, który będzie podejmował decyzje mające na celu rozwój klubu, a nie rozwój urzędniczych interesów.
Co dalej?
W najbliższych dniach Wrocław powinien ogłosić nowego właściciela Śląska. Wstępny termin ustalony był na… dziś, ale wszystko wskazuje na to, że sprawa przeciągnie się przynajmniej do następnego tygodnia. Tu należy wyrazić uznanie dla postawy wiceprezydenta Wrocławia i przewodniczącego komisji prywatyzacyjnej Michała Młyńczaka, który mimo urlopu będzie prowadził rozmowy online z zainteresowanymi.
Cokolwiek się wydarzy, będzie to moment przełomowy – nie tylko dla klubu, ale i dla całego modelu zarządzania sportem w mieście. Czas na rozliczenie z przeszłością i nowy rozdział. Czy napisze człowiek, który wprowadził Roberta Lewandowskiego na piłkarskie salony? A może sprawny biznesmen z branży dronów? Jedno jest pewne: Śląsk potrzebuje kogoś, kto przywróci mu nie tylko finansową równowagę, ale i sportową tożsamość.
Bo Wrocław zasługuje na klub, którego nie będzie musiał się wstydzić.